niedziela, 3 października 2010









Caboolture > Mudjimba
Następnym celem była mała miejscowość Mudjimba, która miała być przystankiem przed Harvey Bay skąd z kolei mieliśmy sie udać na dwa dni na Fraser Island. Po drodze zahaczyliśmy o Australia Zoo, czyli najsłynniejsze zoo na świecie, założone przez niestety już śp. Steve'a Irwina, którego możecie kojarzyć z programów na National Geographic. Australia Zoo to kolejna porcja kangurów, wombatów i innych spoko zwierzaków. Doszło tam nwet do niespodziewanego spotkania z Wombatem Jedi! Czek dis ałt:
Karmiłem słonia
Widziałem krokodyla
Widziałem echidne
i koalę
Przeżyłem spotkanie z Wambatem Jedi!
Obserwowałem czerwoną pandę
i robiłem sobie jaja z kangurów!
Currumbin -> Caboolture
Nastepnym celem bylo Surfers Paradise i Brisbane. Jak postanowilismy tak nie zrobilismy. Co prawda odwiedzilismy te miejsca i przejechalismy jeszcze przez Miami...ale w efekcie wyladowalismy w Caboolture. Dzien raczej intensywny z 2godzinnym chillem w Surfers Paradise, szybkim zwiedzaniem Brisbane, skad zadzwonilem do Rapha - francuza poznanego w Sydney - ktory powiedzial, ze mieszka teraz niedaleko i zebysmy wpadli na browara. Pocisnelismy kilkadziesiat kilometrow wiecej tego dnia i znalezlismy sie na farmie z truskawkami. Przekimalismy sie przy polu, a wczesniej wypilismy pare piwek i pogadalismy. Generalnie relaks;]
Widoczek na Surfers Paradise dzień przed...

Tam za chwile jadymy!

Takie miasta to tylko w Australii, czyli Raj Serferów na Złotym Wybrzeżu

A tu już Brisbane i spacer brzegiem rzeki
Truskawkowa farma i nasza miejscówka na nocleg







Nimbin -> Currumbin
Rano postanowilismy pojechac kawalek dalej i wdrapac sie na cos co mialo byc wulkanem, ale jak sie potem okazalo nim nie bylo. Bylo za to gora o nazwie Mount Warning. Pani w informacji powiedziala, ze nie poleca isc o tej porze (o 1po poludniu) bo bedziemy wracac po ciemku, a trasa w dwie strony zajmuje 4-5h...wiec poszlismy;] Trase z zaliczonym na szczycie piwkiem i kanapkami pokonalismy w nieco ponad 3h;] Gora calkiem spoko, widoczki mega, ostatnie podejscie na szczyt hardcore - trza sie bylo lancuchow trzymac. Na szczycie spotkalismy jeszcze jakas pare i polecili nam miejscowke, gdzie mozemy sie przekimac. No i pojechalismy spedzic noc na parkingu za jakas firma w miejscowosci Currumbin, w ktorej nie bylo absolutnie nic;]
Droga na szczyt wiodła przez krzoki!

Po krzokach nadejszła pora na ostre podejście...

Po to żeby zobaczyć takie o to pikne widoki;]


Byron Bay -> Nimbin
Jako, ze poprzedni dzien a raczej poranek byl meczacy, przejechalismy tylko 70km i dotarlismy do Nimbin, malego miasteczka, osady wszystkich prawdziwych australijskich hippisow;] Niewiele sie tu rozpisywac, nocowalismy w caravan parku i relaksowalismy sie caly dzien. Wieczorem ognisko, gitara na ktorej gral wlasciciel kampingu, spiewanie, gadanie a rano widok pasacych sie koni na lace. Generalnie chillll.

Nimbin - najbardziej hippisowskie miejsce w Australii

Ulice Nimbin

Muzeum Nimbin

Sklep w Nimbin


Local Art


Dzien nr 3 Emerald Beach -> Byron Bay
Nastepnym celem bylo Byron Bay. Po drodze zachaczylismy o miejscowosc Yamba, gdzie zjedlismy pierwsze normalne jedzenie czyli rybe, frytki i kalmary! Yamba to jedno z tych miejsc, w ktorych moglbym mieszkac hehe jak jakies pińcet innych po drodze;] Jeszcze przed 17.00, czyli przed zmrokiem dotarlismy do Byron Bay, obadalismy wielka biala latarnie i pojechalismy do caravan parku podladowac lodowke w samochodzie i wyprac ciuchy, bo w samochodzie zaczynalo smierdziec;] Samochod sie ladowal, pranie sie robilo, wiec postanowilismy wyciagnac whisky...potem bodajże poszlismy na miasto no i bylo rano;) Jajecznica na kaca i pojechalismy do Nimbin.
Jako najlepsza rzecz z dnia nr3 uznaje brak zielonego pojecia co sie działo w nocy.

A jak!
Latarnia w Byron Bay - weeeeery bjutiful;]

Whisky w vanie - weeeeery tejstiii;]
Jedna z plaż w Byron Bay - aj lajk!
Dzien 2 i trasa - Cessnock -> Emerald Beach
Po zwiedzaniu winiarni wpakowalismy sie do auta i w droge. W planie mielismy dluzsza trase - nieco ponad 400km. Po drodze musielismy tez wpasc do Port Macquire naprawic stolik w samochodzie - nie zepsulismy - dostalismy zdupiony. Pierwszym przystankiem w trasie bylo Seal Rocks i co tu duzo mowic, po kilkunastu kilometrach jazdy po dziurach przez las, a raczej park narodowy dojechalismy do pieknej plazy. Posiedzielismy tam pol godziny bo przegonil nas srogi deszcz. Deszcz byl na tyle srogi, ze jechalismy w nim potem jakies 200km. Zatrzymalismy sie w Port Macquire pod warsztatem zeby naprawic stolik. Wchodze do warsztatu a tu typowo polsko - 3kolesi zamiast pracowac wali browary;] Juz po kilku sekundach gadki bylem nawalony oparami, ale panowie profesjonalnie naprawili stolik, nie wzieli za to pieniedzy, dostali piwko, skonczyli szychte, wsiedli do samochodow i odjechali. My tez. Po konsultacjach z panem ze stacji bezynowej postanowilismy pojechac do Emerald Beach, zeby sie tam przekimac. Zaparkowalismy na parkingu przy plazy (co jest totalnie nielegalne, ale darmowe :D ). Browary, gadka i w kimono. Jeszcze przed snem w okolicy auta krecily sie dwa kangury i jadly trawe. Rano sniadanie na plazy i szybki spacer na jakies mini wzgorze obok - bo wygladalo fajnie. Poranek calkiem fajny i sloneczny, wdrapujemy sie na wzgorze i nagle patrzymy a tam male stado pasacych sie i chillujacych w sloncu kangurow:) Dobrze! No a potem w droge!
Jako najlepsza rzecz z dnia nr2 uznaje widok kangura na tle oceanu, drapiacego sie po jajach;]

Seal Rocks
Kiełba na śniadanie w tych pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnej.
Kangurowie!
Realia australijskie-chcesz zrobić fajne zdjęcie to Ci zawsze na kadr wskoczy kangur i podrapie sie po jajcach...
7:05 4pazdziernik - Łupek postanowil ogarnac blog w dwa dni, bo wlasnie tyle zostalo mu jeszcze czasu w Australii...nadrabiam w takim razie zaleglosci z czerwcowego roadtripa i wrzucam wpisy wyszperane w kalendarzu i gdzies na lapku...zaczynamy!

Road Trip START!
2 czerwca 2010...czas zaczac ROADTRIP;] Po 4miesiacach spedzonych w Sydney w koncu ruszam zobaczyc Australie. Miesiace calkiem udane, momentami nudne, momentami zajebiaszcze, kupa poznanych ludzi, troche zarobionych pieniedzy, ktore nalezy teraz wydac...
Pare dni temu do Sydney przylecial Daniel, z ktorym wynajmujemy bryke i ruszamy w 21dniowa podroz wschodnim wybrzezem Australii od Sydney do Cairns. Sroda rano, 2czerwca, wstajemy wczesnie i rano i jedziemy odebrac Hippi Campera. Wg planu mielismy juz o 10.00 wyjechac z miaste no ale oczywiscie wszystko poszlo inaczej i wyjechalismy o 14.00 (glownie przez to, ze zapomnialem prawa jazdy i musielismy sie wracac do wypozyczalni, ale tez przez problemy z ogarnieciem jezdzenia po zlej stronie drogi).
Pierwszym celem bylo Hunter Valley - rejony przepelnione najlepszymi australijskimi winnicami. Pocisnelismy ok 200km i juz po zmroku(czyli o 17.00...strasznie szybko robi sie tu zima ciemno) wylismy na miejscu, czyli w Cessnock. Nadszedl czas zeby znalezc pierwsza miejscowke do spania. Pojechalismy do irlandzkiej knajpy i sklepu z browaroma i innymi alkoholyma. Kupilismy wino jak przystalo na takie rejony, pogadalismy z kolesiem z Nowej Zelandii, ktory pracowal w bottle shopie gdzie mozemy sie przekimac. Pokierowal nas na tzw rest area i tam pojechalismy. Jako, ze bylo kompletnie ciemno i prawie zadnych latarni, nie trafilismy tam i zatrzymalismy sie na parkingu pod winiarnia Lindemans'a. Na calym terenie nie bylo kompletnie nikogo, wiec stwierdzilismy, ze jest w miare bezpiecznie. Po obejsciu parkingu zobaczylismy w blaszanym budynku obok winiarni otwarte drzwi i swiatlo. Jak sie pozniej okazalo, ktos zapomnial zamknac mini muzeum winiarni...wiec weszlismy do srodka i obalilismy tam flaszke wina:) Co by nie bylo - wypilismy wlasne wino mimo masy win w okolo - tak troche nie po Polsku postanowilismy nie krasc;] Rano pobudka i pocisnelismy zwiedzac winiarnie z winami organicznymi i w droge....
Jako najlepsza rzecz z dnia nr1 uznaje widok wombatow pasacych sie przy trasie!

Pozegnalne piwko z Yumi, Peppe i Emanem.

Denis, Łupek i Hippi Camper!

Wombat Andrzej - moje najbardziej ulubione Australijskie stworzenie

Jak wino to tylko w muzeum...

Pozdro Andrzej Crew!

piątek, 25 czerwca 2010

Już niedługo reaktywacja! RoadTrip2010 ze szczegółyma;]

środa, 7 kwietnia 2010

Wielkanoc!

Pierwsze święta poza domem zaliczone. Nie było tradycyjnie. Jajko zamiast na śniadanie zjadłem na kolacje, zamiast świątecznego obiadu zjadłem zimny ryż z kurczakiem, warzywami i keczupem, ale mimo wszystko było git majonez!
Święta u Łupka, czyli fot kilka z wypadu w pobliskie góry - Blue Mountains !

Ot taki oto widok!

The Three Sisters

Kolejne widoczki z Blue Mountains

Z tymi oto właśnie Andrzejami spędziłem święta - od prawej Leia(Francja), Paul(Finlandia), Peppe(Włochy), Łupek(Polska), na dole Nathalie(Szwecja) i Felix(Niemcy)

Andrzej Misiaczyk - dzieki za bluze! ;]

Nie obyło się bez sportów ekstremalnych

Aborygenonynowie

No i w końcu przytuliłem koalę!

Świąteczny keczup!

piątek, 26 marca 2010

Nadejszła chwila, aby coś znowu napisać po dłuższej przerwie. Po raz kolejny nie uda mi się powalić nikogo na kolana faktami z mojego życia codziennego, ale co nieco napisze...
Minęły 2miesiące i 4dni od kiedy przyleciałem do Australii. Dla mnie minęły baaardzo szybko. Od początkowego zamieszania i zamotania związanego z moim przybyciem na nowy kontynent minęło już kilkadziesiąt dni i udało mi się już trochę wsiąknąć w nową rzeczywistość. Według planu, w całej mojej podróży to właśnie tutaj zatrzymuję się najdłuższy czas, a jeśli gdzieś przebywa się dłużej, zaczyna się też rutyna. Samo określenie brzmi niezbyt pozytywnie, ale tutejsza rutyna póki co jak najbardziej mi odpowiada;] Jak wygląda przeciętny tydzień z życia Łupka na przestrzeni ostatnich 2miesięcy? Mniej więcej tak:
Poniedziałek - Jak już wcześniej pisałem, zacząłem biegać co by zrzucić parę kilo i wyglądać jak Dejwid Hazelnut z Bejłocza. Biegam regularnie od 5tygodni i mogę się pochwalić, że od momentu kiedy opuściłem Polskę zgubiłem ok. 7kg ;] Oprócz biegania jestem na diecie, którą sam sobie wymyśliłem no i działa! Co najważniejsze w mojej diecie nie trzeba rezygnować z browara! Wracając do tematu - poniedziałek zaczynam od biegania, potem śniadanie w ogródku za domem (jeśli można tak nazwać miejsce gdzie zamiast trawy jest żwir i stoi tam stół...). Potem chillout w postaci poszukiwania tatuaży i głupich filmików w internecie, pogadanek ze współlokatorami (zawsze znajdzie się ktoś do rozmowy spośród prawie 20osób mieszkających w naszym domu). Następnie zakupy w pobliskim tanim markecie, obiad, drzemka i do pracy. Od 5 do 11 polewam wina, browary, driny i soki w restauracji Splash. Po wyjściu z knajpy wsiadam w autobus i po niecałej godzinie jestem w domu. Potem standardowo piwko, rozmowy i kimono ok 1-2w nocy.
Wtorek - pobudka ok 10, śniadanie, potem w autobus i na plażę na kilka godzin, praca od 6-11, piwko, rozmowy;]
Środa - biegam, jem, odpoczywam, jem, drzemka, praca, kimono;]
Czwartek - patrz wtorek;]
Weekend - zależnie od tego jak się dogadam z jedną z kelnerek, pracuję w piątek lub sobotę. Tego dnia nie jestem już barmanem tylko biegam z jedzeniem i rozdaje je ludziom;] W weekendy za barem stoi drugi barman. W piątek i sobotę też biegam, jem, odpoczywam, jem, drzemię itd. Niedziele mam wolne i od pracy i od biegania;] Generalnie dwa wolne weekendowe dni staram się wykorzystać jak najbardziej produktywnie ze znajomymi z naszego domu i staramy się zwykle ruszyć dupska w miasto. Do tej pory udało nam się ruszyć nasze leniwe tyłki do miejsc takich jak: Galeria Sztuki Nowej Wschodniej Walii (czyli regionu, w którym znajduje się Sydney), przeróżnych parków, Muzeum Marynarki, 2 Konwencji Tatuażu, basen, kręgielnia, turniej pokera. Ostatnimi dniami mamy też w zwyczaju wybierać się w kilka osób wieczorami na pustą plażę i pływać a raczej walczyć z falami. Rozrywki jakie są takie są, ale wszyscy tutaj oszczędzają jak tylko mogą na dalsze podróże, więc wszelkie zabawy raczej niskobudżetowe;]

Wypada mi się też pochwalić, że tatuaż na mojej nodze wykonany przez Tofiego (pozdro Andrzej!) dostał drugą nagrodę w kategorii "leg sleeve" na drugiej konwencji tatuażu w Sydney.
Wczoraj wybraliśmy się pięcioosobową ekipą na turniej pokera i tu też mogę się pochwalić;] Co prawda nie wygrałem, ale można mnie było zobaczyć przy finałowym stole. W efekcie zająłem 7miejsce na 25graczy;]

Skoro tak już się chwalę to bardzo możliwe, że moja facjata zagości też w australijskiej telewizji. Wszystko to za sprawą Raph'a, kumpla z Francji, który nie dał rady dość sporym falom na plaży Bondi. Fala go porwała, przywalił twarzą w dno, trochę się poodzierał, a zaraz po tym znalazł się na noszach i przed kamerą serialu dokumentalnego Bondi Rescue. Gdy Raph leżał przymocowany do noszy, ja i kilku znajomych udzieliliśmy krótkiego wywiadu jako zatroskani ziomale hehe;] Raph wylądował na chwilę w szpitalu w celu profilaktycznego prześwietlenia kręgosłupa. Następnego dnia znowu pływał na tej samej plaży;]

Generalnie wypada mi napisać, że na prawdę dobrze się bawię i mimo tego, że tęskno mi do Was to zaczynam czuć się tutaj po prostu dobrze;]
Niżej jeszcze kilka fotek z konwencji tatuażu i zawodów surfingowych. Póki co więcej fot nie będzie, bo parę dni temu plaża zaatakowała mój aparat i jest w nim teraz jakieś pińcet kilo piasku no i muszę oddać go do czyszczenia...

Pozdrowiska i do następnego!