poniedziałek, 1 lutego 2010





Sydney po tygodniu...

Ten wpis powinienem poświęcić pierwszemu tygodniowi mojego pobytu w Sydney i tak też będzie.W zasadzie powinienem się rozpisać i mówić o tyyyyylu wrażeniach z pierwszych chwil na nowym kontynencie, ale tak nie będzie. Wrażeń było generalnie mało, bo nie dałem mojemu mózgowi zbyt wiele czasu żeby cokolwiek zarejestrował. I nie chodzi tu o to, że non stop chodziłem nawalony;] Chociaż momentami tak właśnie się czułem. Jet lag - tak to się tu nazywa. Chodzi generalnie o przestawienie się na zupełnie nowy czas i niedogodności z tym związane, które jak najbardziej mnie dotknęły. Większość pierwszego tygodnia spędziłem w zasadzie na spaniu;] Dopiero po 6 dniach udało mi się dotrzeć tam gdzie każdy odwiedzający Sydney powinien dotrzeć i zrobić sobie fote - czyli do opery, a jak sie okazało na piechote miałem tam jakieś 15-20min.. Oprócz tego poszlajałem się troche po centrum miasta. Wpis piszę w sobotę 30stycznia, nie wiem kiedy go zamieszczę bo póki co dalej nie mam internetu. Dzisiaj wyprowadziłem się z hostelu i przeprowadziłem do nowego lokum, w którym spędzę najbliższe 3miesiące. W zasadzie można powiedzieć, że jest to mini hostel, bo w jedym domu mieszka 16osób. Przed przyjazdem tutaj myślałem raczej o jakimś własnym pokoju w normalnym mieszkaniu, ale takie miejsce wpłynie lepiej na przestawienie się na myślenie po angielsku. Mieszka tu mieszanka ludzi z różnych krajów. W pokoju mieszkam z finem, niemcem i koreańczykiem. Oprócz tego mamy tu jeszcze trochę ludzi z niemiec(najwięcej), francji, włoch, australii i holandii. Atmosfera wydaje się być całkiem spoko, ale to tylko pierwsze wrażenia i czas wszystko zweryfikuje.

2 komentarze: