Emiraty i pierwszy dzień w Sydney....wpisy spóźnione
Czas na pierwszy wpis z kraju położonego dalej niż Czechosłowacja;] Po kilku godzinach w samolocie wylądowałem na lotnisku w Abu Dhabi. Do samolotu wchodziłem przy -5C, żeby znaleźć się na wysokości kilku tys. metrów w temperaturze -52C i wylądować kilka tys. kilometrów od domu w 20C. Na lotnisku odebrała mnie Asia i pojechaliśmy na rundke po Abu Dhabi. Główne widoki to: konkretne samochody, kupa ludzi w białych piżamach, co jakiś czas meczet stojący gdzieś przy drodze (miałem okazje zobaczyć 3 co do wielkości meczet na świecie i ) i wieżowce. Z uwagi na to, że szejkowie uwielbiają wydawać duuuuże pieniądze na swoje zachcianki, powstają tu różne architektoniczne dziwactwa. I tak miałem okazję zobaczyć biurowiec w kształcie M&M'sa, żagla, zakręcone jak lody apartamentowce, początek budowy hotelu, który powstanie na moście, podwodne drogi, budynek, który z lotu ptaka wygląda jak pierścionek zaręczynowy (i z takiej okazji powstał) no i oczywiście najwyższy budynek świata - Burh Khalifa (828m). Abu Dhabi i Dubai to ciągłe place budowy i na pewno powstanie tu jeszcze kupa innych, dziwnych budynków ( np. kopia Luwru w Dubaju)...
Oprócz wlepiania gał w różne dziwactwa przy drodze, troche się też pobawiliśmy... pierwszego dnia pojechaliśmy z Asia, Jasiem i Rosy na desert safari, które w skrócie wyglądało tak: karmienie wielbłądów na pustynnej farmie, jazda samochodami 4x4 po wydmach (duuużcyh wydmach), snowboarding, a właściwie sandboarding, krótka jazda na wielbłądach i biba w oazie ( lokalne jedzenie, taniec brzucha, shisha i heineken;]). Następnego dnia pojechaliśmy do Dubaju zobaczyć wspomnianą wcześniej Burh Khalifa (niestety nie udało się wjechać na góre ale widoki z boku też niczego sobie), potem pojachaliśmy na sztuczną wyspę w kształcie ogromnej palmy, potem lunch, a na zakończenie dnia troche rywalizacji - gokarty. Następny dzień stał pod znakiem wczesnej pobudki i lotu do ostatecznego celu - Australii;] Lot trwał co prawda 14h ale nei był bardzo męczący. Wyleciałem o 11.00 a przyleciałem po 14h, czyli oczywiście o 7.00rano;] Pogoda mało australijska jak na środek lata - 19C i lekki deszczyk. W Sydney szybka kawa z Justyną. Chwile potem byłem już na plaży Coogee, no i w końcu był tam też ON - OCEAN;] Posnułem się chwilę po plaży, po czym wraz z wzrastającą temperaturą uświadomiłem sobie, że lot jednak był męczący i wracam do hostelu
(a właśnie, w hostelu będę mieszkał przez pierwszy tydzień póki nie znajdę jakiegoś normalnego mieszkania). No i okazało się, że zamiast robić sobie zdjęcia na tle opery i gonić kangury, 3/4dnia przespałem;] Wpis pisze mniej więcej o 1.00 w nocy, jest już poniedziałek, dzień poświęcam na ogarnięcie podstawowych rzeczy - konto w banku, telefon, może rozniosę pare CV no i nadrobie zaległości z przespanego dnia...
Yo! Andrzeeeeeej!